Prywatne i państwowe

Kiedy jeszcze w naszym kraju ponad dziewięćdziesiąt procent gospodarki (nie liczą rolnictwa) pozostawało w ręku państwa, można było poczynić obserwacje socjologiczne ilustrujące spustoszenia w mentalności ludzi, jakie przyniosła całkowita nacjonalizacja przemysłu. Pracowały wielkie państwowe zakłady produkcyjne, zatrudniające tysiące ludzi, nie było bezrobocia, pracę dostać mógł niemal każdy, jeśli tylko wyraził taką chęć. Pomijając już to, że w zakładach tych było nadmierne zatrudnienie, praca mało wydajna, a produkcja przynosząca straty, to pracownicy swojego zakładu po prostu nie szanowali. Państwowe, to nie nasze, a jak nie nasze, to nie trzeba o to dbać, można pracować byle jak, bo i tak wypłata będzie. Mało tego, pracownicy państwowi szczycili sie tym, że nic nie robią i posiadali niezwykłe umiejętności unikania pracy. Oprócz tego, z państwowego można było wynosić, co się da, po prostu kraść i było to zjawisko powszechne. Ludzie woleli pracować w zakładzie państwowym niż u tzw. prywaciarza, mimo że u tego ostatniego zarobki mogły być znacznie wyższe. Jeśli już właściciel zakładu rzemieślniczego był w stanie zatrudnić pracownika, to wymagał od niego rzetelnej pracy, a nie tylko podpisania listy. Wykluczone było spóźnianie się, symulowanie pracy, spanie po kątach, nie mówiąc już o najdrobniejszej kradzieży.