Nieubłagane prawa rynku

Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku powstało wiele prywatnych firm, bazujących na tym, że ich założyciele odpowiednio szybko zorientowali się w opłacalności importu półproduktów i produktów z Dalekiego Wschodu. Szczególnie symptomatyczne było to w branży włókienniczej, tekstylnej i odzieżowej. Na początku wspomnianego okresu upadały wielkie polskie firmy produkujące tekstylia, bo były po prostu przestarzałe i nie rentowne. Zaczęły mnożyć się małe i większe szwalnie, dostosowujące swoją produkcję do potrzeb rynku. Najdynamiczniej rozwinęły się te, które najwcześniej zaczęły sprowadzać z Chin tkaniny, dużo tańsze od krajowych i czasem nie gorszej jakości. Szycie wykonywały wykwalifikowane szwaczki, często z upadłych państwowych zakładów. Firmy te zbudowały swoją konkurencyjność na tanim surowcu, co przekładało się na ceny gotowych wyrobów. Nie trwało to długo, ponieważ wkrótce okazało się, że jeszcze bardziej opłacalne jest sprowadzanie gotowych wyrobów ze wschodu, a robocizna chińskich szwaczek jest o wiele tańsza niż polskich. Jeśli chodzi o gotowe wyroby tekstylne, to jakość tych szytych w kraju przewyższała znacznie importowane ze wschodu i to proporcjonalne do ich cen. Musiało minąć sporo czasu, aby przesycenie rynku chińską tandetą spowodowało powrót konsumentów do rodzimych wytworów. W międzyczasie wiele małych szwalni upadło.